"Po śmierci króla Jana III-go panował w Polsce król AUGUST II-gi, Sas rodem. Nie dbał o Polskę, wywoził z niej co się dało do swojej Saksonji. Cały prawie czas jego panowania trwał pokój, ale był to pokój zgniły, obrzydły. Wojska prawie że nie było. Zdarzały się chorągwie czyli pułki, w których zaledwie po dziesięciu żołnierzy liczono! Nikt nie chciał znosić twardej, żołnierskiej służby; za ciężkie zdały się kopje i szable, zetlałe w lenistwie, rękom. Rdzewiały szable. I nie dziwić się żołnierzom, iż lenili się iść służyć, bo kraj nie chciał o nich pamiętać. Nie wypłacano wojsku w porę kwarty czyli żołdu, nie dbano o jego ubranie i leże. Zły zaś to znak, gdy naród o swojem wojsku zapomina. Nie obejdzie się gospodarstwo bez stróża. Zresztą nie najemne to przecież było wojsko, nie cudze, lecz własne, z rodzonych synów i braci. Tak zaś już jest na świecie, że gdzie wojsko silne, pewne pomocy narodu, zaopatrzone, tam w kraju jest bezpieczeństwo i pewność pokoju. A gdzie wojska mało, niechętne, źle płatne, tam wojna wisi nad głową, bo sąsiedzi radzi zawsze wejść w szkodę, widząc, że obrona granic kiepska. Kto chce bezpiecznie żyć, o wojnie nie słyszeć, — musi kochać wojsko, dbać aby ono było silne, dobrze odziane, nie głodne, nie żałować na jego potrzeby podatków. Nie najedzie nikt kraju dobrze strzeżonego. Tak było wtedy i tak jest dzisiaj. Ale naród polski, chory, rozleniwiony, przepomniał tego wszystkiego. Miast dawnej dzielności, szerzyła się rozpusta i pijaństwo. Zostało z tych czasów przysłowie:
„Za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa“.
To też wszyscy jedli, pili i o nic więcej nie dbali. A równocześnie po obu stronach tej Rzeczypospolitej bez wojska, bez głowy, — wyrastały dwie potęgi wielkie i rosły i przerastały ją i czekały tylko chwili, by ją między sobą zgnieść. Były to Rosja i Prusy, dwa odwieczne Polski wrogi.
W Rosji panował car Piotr Wielki. Sami Rosjanie nazywali go Antychrystem, bo syna rodzonego zabił, a okrucieństwem Iwanowi Groźnemu dorównywał. Ten straszny władca miał jednak rozum nie
powszedni. Całą, młodość spędził w Holandji i Niemczech, gdzie jako prosty robotnik w warsztatach okrętowych pracował, uczył się, a podpatrywał, na czem potęga zachodu polega, by wrróciwszy caro wać Rosji, zrobić z niej kraj cywilizowany, do krajów zachodnich podobny. Ale podpatrywał widać źle i niepilnie, bo nie zauważył, że podstawą i przyczyną wolnej potęgi Zachodu jest oświata, — może zaś zauważył, tylko w pysze swej i złości wrolał ciemnymi niewolnikami i nieoświe conymi ludźmi rządzić. — Dość, że wróciwszy do olbrzymiej Rosji, nie zaczął zakładać szkół, — ani uczyć poddanych poszanowania osobistej godności, — ani nie złagodził strasznych praw, — owszem, jeszcze je surowszemi uczynił; i przerażony bezbronny lud zaczął batem przerabiać na niby to cywilizowany. — Więc bojarom kazał ostrzyc brody i zabronił nosić długich narodowych kaftanów. Więc domy kazał budować na europejski sposób, wojsko umundurował na wzór niemiecki; więc tańców kazał się uczyć francuskich; sprowadzał z Francji perukarzy, a cieśli i mularzy z Niemiec. A ktoby brody nie obciął, podrygów francuskich się nie uczył, ten za karę chłostany był batem na śmierć. Więc
zmieniali się co duchu Moskale na Europejczyków, i cały świat wołał w podziwie niu, że dzika Rosja nagle ucywilizowana została! Ale kto się przyjrzał bliżej tej przemianie, widział, że nowy obyczaj leżał tylko na dawnym jak pokost na drzewie, a gdzie jeno odprysnął, odsłaniała się ciemna, barbarzyńska dusza narodu, co taki sam został jak i przedtem był, a znał tylko bat i lęk.
Car Piotr, zwany Antychrystem, w szatańskim swoim rozumie wprędce poznał to, czego Polska przez tyle wieków nie mogła zrozumieć: że fundamentem siły każdego państwa jest morze. Budował więc bez wytchnienia porty i okręty, cały czas spędzając na wybrzeżu, a że białokamienna Moskwa oddalona była od morza, wzniósł sobie nową stolicę, którą od swego imienia nazwał z niemiecka Petersburgiem, czyli miastem Piotra. Miejsce, wybrane przezeń na to miasto, było bagnistą, zimną nadmorską pustynią, gdzie nigdy żaden człowiek dotychczas nie mieszkał. Grunt był grząski a powietrze pełne chorób, mrozy straszliwe ścinały ziemię przez większe pół roku. Lecz na rozkazanie cara zeszły się tysiące ludzi kłaść w bagno fundamenty pod olbrzymie miasto. Tysiące ludzi ginęło od febry i tonęło w błocie, zakładając pale. Lecz car nie dbał o to. Miał niewolników dosyć: całą Rosję. Na bezludnej, śnieżnej pustyni stanęło wielkie miasto o długich, prostych ulicach, po których wiatr mroźny hulał. Posępne było od początku i przeklęte. Tuż obok na wyspie wznosiła się twierdza, zwana twierdzą św. Piotra i Pawła, której podziemia można było każdej chwili zalać wodą z rzeki Newy, podniósłszy tylko upusty. Te podziemia pełne były zawsze więźniów oskarżonych o to, że nie są dosyć zadowoleni z rządów cara.
Wybudowawszy miasto, porty i okręty, Piotr zwrócił uwagę na Polskę. Nienawidził jej podobnie jak Iwan Groźny, tylko że Iwan Groźny lękał się Rzeczypospolitej i drżał przed Batorym, a Piotr lękać się już nie potrzebował. Rzeczpospolita leżała na ziemi, powalona własnym obłędem i mógł deptać ją bezkarnie. To też gdy umarł August Ilgi a Polacy obrali królem rozumnego i dobrego Stanisława Leszczyńskiego,—Piotr nie zezwolił na ten obiór, wszedł ze swem wojskiem do Polski i kazał ogłosić jako króla syna zmarłego, AUGUSTA III-go, Sasa. Do tego doszła nasza ojczyzna, że obcy rządził w niej jak chciał i słuchano go! W tym samym czasie kozacy zadnie przańscy ostatni raz próbowali odzyskać dawne swobody i do Polski wrócić. Licząc na pomoc Rzeczypospolitej i dzielnego króla szwedzkiego Karola XIIgo, co właśnie z Rosją wojował, — podnieśli bunt, na czele którego stanął ataman Mazepa. Ale Rzeczpospolita była słaba, król szwedzki został pobity, a Piotr zgniótł powstanie i odjął kozakom raz na zawsze wszelką niezależność. Uczestników powstania częścią wymordował, częścią porozsyłał w dalekie kraje Rosji, gdzie powstały od nich nowe kolonje kozackie. Stąd to w Rosji oprócz zadnieprzańskich byli jeszcze kozacy orenburscy, kubańscy, semipałatyńscy i inni.
Takim był jeden sąsiad. Z drugiej zaś strony Rzeczypospolitej małe, do niedawna hołdownicze księstwo pruskie rosło w siłę. Panujący w niem książę Fryderyk ogłosił się królem pruskim, a następca jego, Fryderyk Hgi, marzył już o zagarnięciu całych Niemiec i pół Polski. Wytoczył Austrji wojnę o najbogatszą jej prowincję, Śląsk. A Śląsk ten był polskim, choć do Austrji należał, i ludność zdawna zachowała w nim polską mowę i polski obyczaj. Wojna trwała siedem lat, aż Fryde
ryk Austrję pobił i Śląsk prawie cały zabrał.
Mógł więc teraz razem z Piotrem myśleć tajemnie o rozbiorze Polski.
Tymczasem jednak w nieszczęśliwej Polsce zaczynało już niektórym świtać w głowie. Ćma, przesłaniająca umysły, schodziła powoli. Znajdowali się już ludzie, có jasno widzieli przepaść, w którą leciała Rzeczpospolita. Ci, rozumiejąc, że brak oświaty jest główną przyczyną niemocy narodu, całe życie poświęcili, by temu brakowi zaradzić. — „Dorosłym nie zda się nic mówić, — myśleli — szkoda słów, boć głupi są i co się za miedzą dzieje, nie wiedzą. Ale gdy wychowamy rozumnie i wykształcimy młodych, wtedy oni już sami poznają, jak Ojczyznę rato wać“. I jęli nad wychowaniem młodych pracować. A byli to ksiądz Konarski, ksiądz Staszic, o którym trzeba, żeby każdy wiedział i pamięć jego kochał, gdyż był to mądry, prawy Polak i wielki przyjaciel ludu; bracia Załuscy biskupi, założyciele pierwszej wielkiej bibljoteki, i jeszcze kilku innych. .
ryk Austrję pobił i Śląsk prawie cały zabrał.
Mógł więc teraz razem z Piotrem myśleć tajemnie o rozbiorze Polski.
Tymczasem jednak w nieszczęśliwej Polsce zaczynało już niektórym świtać w głowie. Ćma, przesłaniająca umysły, schodziła powoli. Znajdowali się już ludzie, có jasno widzieli przepaść, w którą leciała Rzeczpospolita. Ci, rozumiejąc, że brak oświaty jest główną przyczyną niemocy narodu, całe życie poświęcili, by temu brakowi zaradzić. — „Dorosłym nie zda się nic mówić, — myśleli — szkoda słów, boć głupi są i co się za miedzą dzieje, nie wiedzą. Ale gdy wychowamy rozumnie i wykształcimy młodych, wtedy oni już sami poznają, jak Ojczyznę rato wać“. I jęli nad wychowaniem młodych pracować. A byli to ksiądz Konarski, ksiądz Staszic, o którym trzeba, żeby każdy wiedział i pamięć jego kochał, gdyż był to mądry, prawy Polak i wielki przyjaciel ludu; bracia Załuscy biskupi, założyciele pierwszej wielkiej bibljoteki, i jeszcze kilku innych. .
A tymczasem lata szły, — umarł nędz' nej pamięci król August III-gi i na jego miejsce wstąpił na tron STANISŁAW AUGUST PONIATOWSKI, ostatni król polski. Wybrano go z nakazu carowej Katarzyny, co wówczas panowała w Rosji. Zamordowała swego męża i sama siedziała na rosyjskim tronie, sprytna, chciwa, rozpustna, fałszywa i zła. Chciała mieć w Polsce króla, któryby się jej nie opierał i nie przeszkodził zamiarowi zagarnięcia Polski. A ten król, narzucony przez carową, nie był złym człowiekiem, choć naród długie lata miał przeklinać jego pamięć. Kto wie, możeby go błogosławiono, gdyby panowanie jogo na inne wypadło czasy. Był on rozumny, dobry, światły, miłujący kraj, tylko mu brakło energji, woli i odwagi. Drżał przed potężną carycą, której tron zawdzięczał.
Rosyjskie wojska, rosyjski poseł rządzili się w Polsce jak u siebie. Gdy kilku zacnych senatorów przemawiało przeciw Rosji, rozgniewany poseł Repnin kazał ich porwać nocą z ich mieszkania i w głąb Rosji wywieźć! Oburzenie ogarnęło co uczciwszych łudzi; w Barze na Podolu zawiązali konfederację czyli związek, w celu oswobodzenia Ojczyzny z pod moskiewskiej przemocy. Od Baru związek nazwano konfederacją barską, a jej członków Barszczanami. Zwoływali się okrzykiem Jezus! Marja! a za hasło mieli: „by dobrze było ojczyźnie'1. Na czele tego Związku stali: biskup Krasiński i starosta Pułaski z trzema synami, z których szczególniej zasłynął Kazimierz. Wnet po całym kraju utworzyły się luźne partje konfederatów, bijące Moskali. Niestety, każda działała osobno, bez wspólnego planu, niewiele więc mogły dokonać. Król do związku nie przystąpił, bo się bał gniewu carowej i wojsku zabronił wspomagać konfederatów. Walczyli oni jak lwy, zajęli Kraków, Częstochowę, rozbili generała rosyjskiego Drewicza; nakoniec jednak pobici zostali. Trzej zaś źli sąsiedzi: Rosja, Austrja i Prusy, już się naradzili i ułożyli co robić. Jednego i tego samego dnia, bez żadnego wypowiedzenia wojny, bez żadnego powodu, weszły w granice Rzeczypospolitej wojska austrjackie i pruskie. Rosyjskie wchodzić nie potrzebowały, gdyż już były. Te trzy obce wojska zajęły: Rosja Inflanty i Białoruś; Prusacy — Prusy Królewskie i Warmję, — Austrja Małopolskę, tylko bez Krakowa. Stało się to w roku 1772.
Tym trzem łupieżcom w koronach, — carycy Katarzynie, królowi pruskiemu Fryderykowi i obłudnej cesarzowej austrjackiej — Marji Teresie, co udawała, że płacze, umawiając się z tamtymi o rozbiór Polski, ale największą część sobie zabrała, tym trzem łupieżcom nie wystarczyło, że wzięli. Chcieli jeszcze, by Polacy sami przystali na grabież i oddali niby dobrowolnie. Więc pod rozkazami posła moskiewskiego zebrał się w Warszawie straszny i hańbiący sejm. Mało kogo z uczciwych ludzi dopuszczono wybrać na posłów. Byli między nimi prawie sami tchórze, lub przedawczycy, co worki dobrze mieli moskiewskiem złotem wypchane. Marszałkiem sejmu był Poniński, zaprzaniec nikczemny, bez wstydu i sumienia, za pieniądze gotów własną matkę sprzedać. Ten sejm uchwalił dobrowolne oddanie zabranych prowincyj sąsiadom. Daremnie nieliczni uczciwi posłowie bronili się i opierali. Daremnie poseł litewski Rejtan aż na ziemię padł, posłów, idących podpisać haniebny akt, przepuścić nie chciał, z płaczem błagał, by Ojczyznę hańbą nie kalali. Pierwszy rozbiór Polski został zatwierdzony.
Dopiero teraz naród, hańbą i wstydem uderzony w twarz, obudził się nagle i przejrzał, dokąd własnem niedołęstwem zaszedł. Przejrzał, co było przyczyną upadku: ciemnota, swawola, lenistwo! Rzucono się więc do pracy, by to zło wyplenić, a Ojczyznę ratować jeszcze póki czas. W całej Europie prawie lud cierpiał wciąż srogie poddaństwo, wyzyskiwany przez panów, nie mający żadnego wpływu na losy kraju. Zaledwo we Francji niektórzy pisarze zaczynali występować w obronie włościan i ujmować się za nimi, lecz panowie ani chcieli napominań takich słuchać. Dopiero w kilkanaście lat później sam lud francuski miał powstać i krwawą rewolucją wywalczyć prawa dla siebie.
W rozbudzonej, otrzeźwionej Polsce tak nie było. Na głos ks. Staszica, ks. Kołłątaja i innych mądrych przewodników narodu i przyjaciół ludu panowie sami, dobrowolnie, bez żadnego przymusu, jeno przez miłość bliźniego i zrozumienie przyszłości kraju, znosili w swych dobrach pańszczyznę. Tak postąpił pierwszy ks. Brzostowski w Pawłowie. Wnet później książę Stanisław Poniatowski, synowiec króla, uwolnił od poddaństwa przeszło 400.000 ludzi, darowując im na własność łąki, grunta, ogrody i zabudowania, w których mieszkali. Toż samo zrobili u siebie: podkanclerzy Chrep towicz, księżna Anna Jabłonowska, Szczęsny Potocki, kasztelan Jezierski, kasztelan Bieliński, księżna Lubomirska i wielu, wielu innych możnych panów. Równocześnie biorąc rozbrat z lenistwem i niedołęstwem czasów saskich, zaczęto po całej Polsce budować fabryki, warsztaty, fabryki sukna, płócien, porcelany, strzelb, szabel, narzędzi rolniczych i innych. W Warszawie powstała znakomita szkoła oficerska, zwana szkołą Kadetów, z której miał wyjść później Kościuszko i wielu innych dzielnych generałów. Powstało pierwsze Towarzystwo Dobroczynności, wspomagające najuboższych, pierwszy teatr polski, w kraju naprawiano drogi, kopano kanały, sypano groble przez bagna. Że zaś Rosja rozpoczęła właśnie długą wojnę z Turcją i zajęta walką nie mogła, tak jak poprzednio, mieszać się do spraw polskich, — zwołano sejm, zwany w historji Sejmem Wielkim albo Czteroletnim, bo cztery lata nad podźwignięciem Rzeczypospolitej radził. Nie było już przedawczyków pomiędzy posłami, a marszałkowie sejmowi, Stanisław Małachowski i Kazimierz Sapieha, byli to dwaj prawi, gorący Polacy.
Powstało pierwsze w Europie Ministe rjum Oświaty, które nazwano Komisją Edukacyjną. Komisja Edukacyjna zakładała wszędzie szkoły, szkoły i szkoły, wyższe i niższe, prowadzone tak rozumnie, tak zacnie, że regulaminy ich dotąd mogą być brane za wzór. Sejm uchwalił podniesienie wojska do liczby 100.000, skasowanie wolnych elekcyj, zrównanie stanów i mnóstwo równie ważnych rzeczy. Nakoniec wszystkie te mądre uchwały postanowił zebrać w jedną Konstytucję, czyli w jedną Księgę praw, którychby nigdy nikomu, czy królowi czy sejmowi, nie wolno było naruszyć. Konstytucja ta zaczynała się od takich słów:
„Uznając, iż los nas wszystkich od ugruntowania i wydoskonalenia praw narodowych zawisnął, — wolni od hańbiących obcej przemocy nakazów, — ceniąc wyżej nad życie i szczęśliwość niepodległość i wolność; chcąc oraz na wdzięczność współczesnych i przyszłych pokoleń zasłużyć, — dla dobra powszechnego, dla ugruntowania wolności, dla zbawienia ojczyzny naszej i jej granic, z największą stałością ducha niniejszą Konstytucję uchwa lamy“.
Nazwano zaś tę konstytucję Konstytucją 3go Maja, bo 3go maja 1791 r. odczytano ją najpierw w sejmie, potem ludowi, i król, a za nim przedstawiciele wszystkich stanów przysięgli strzec jej i dochować. Ach, piękny to był dzień!! Nie dziw też, że 3ci maja został naszem świętem narodo wem na pamiątkę tego dnia*.
(Panujący nam obecnie Ojciec św. papież Pius XI, który Polskę specjalną miłością otacza, zna ją zaś dobrze, gdyż ciężkie lata 1919—1920 przepędził z nami jako nuncjusz apostolski i święto 3go maja w Warszawie obchodził, połączył ten dzień z nowym dniem święta Najświętszej Panny Królowej Korony Polskiej. Odtąd więc 3ci maja jest uroczystym podwójnie).
Polska, tyle lat chora i osłabła, okazała nagle światu, że jest zdrowa i mocna jak niegdyś. Nietylko stanęła narówni z in nemi narodami, ale je znów wyprzedziła. Znów, jak niegdyś bojowniczka wolności i miłości Bożej, głosiła w Konstytucji prawa sprawiedliwe i mądre, jakich nikt jeszcze wówczas w Europie nie napisał. Nie dziw też, że szalał z radości lud, że ukochanego Marszałka Małachowskiego niósł na rękach z zamku do katedry, że ludzie z płaczem padali sobie w objęcia, wołając: Wiwat król! wiwat naród! wiwat wszystkie stany!
Z okien zaś pałacu rosyjskiego poselstwa przy ulicy Miodowej powiernik carycy, poseł Bułhakow, patrzył na dzieło miłości i braterstwa takim wzrokiem, jakim szatan spoglądać musiał na Chrystusa Pa na, gdy len chodził z Dobrą Nowiną po świecie.
ROZDZIAŁ XVI.
• • •
Nie wszyscy jednak w narodzie przejrzeli i do nowego życia się dźwignęli. Byli jeszcze i tacy, co w dawnej ciemnocie samo dobro widzieli i nieradzi byli nic zmieniać. Wśród tych niezadowolonych była część upartej zacofanej szlachty, której się nie podobało zrównanie w prawach z mieszczaństwem i zapowiedzenie swobody kmiecej. Przedewszystkieun jednak byli przedawczykowie, skuszeni złotem, którem poseł rosyjski sypał bez rachunku i miary. Przeklęte złoto moskiewskie wiele wtedy dusz zgubiło. Ci wrogowie nowych praw zebrali się w jedno stronnictwo, a na ich czele stanęło trzech panów: Szczęsny Potocki, Ksawery Branicki i Seweryn Rzewuski. Pierwszy z nich, Potocki, nie był w gruncie rzeczy złym człowiekiem. Włościanom swoim zniósł dobrowolnie pańszczyznę, być może nawet, że i Polskę po swojemu kochał, dał się jednak unieść py
sze. Nieraz marzył, że w przyszłości będzie królem polskim, a tu Konstytucja ogłaszała tron dziedzicznym i kładła koniec elekcjom! Sądził się być wyższym nad wszystkich, a Konstytucja zrównała go w prawach z każdym biedakiem! Więc oburzony pan przełożył własną dumę nad miłość Ojczyzny. Drugi przywódca, hetman Bra nicki, był to człowiek zły, skąpiec bez serca i ciemiężca włościan, jeden z najpodlej szych Polaków, jacy kiedy żyli. Pyszny wobec swoich umiał się płaszczyć przed carową i sam siebie z dumą nazywał Moskalem! Nie dbał o Boga, o ojczyznę, ni o honor. Trzeci, Rzewuski, nie był ani zły, ani dobry. Szedł, dokąd go namówili, bo swojego sądu nie miał.
Ci trzej przywódcy, wraz ze swymi stronnikami, zawiązali w miasteczku Targowicy konfederację czyli związek przeciw Konstytucji i pojechali do Petersburga prosić carycy o pomoc. W zaślepieniu swem nie czuli, jaką popełniają zbrodnię. Wzywali wroga, by zdławił powstający naród, jakoby dzieci wzywały zbója, by zabił ich matkę, co ledwo z łoża niemocy powstała! Jakże skwapliwie usłuchała caryca wezwania! Wojna z Turcją była właśnie ukończona i zła, rozpustna kobieta, stojąca na
t
Stanisław August
u i • %
' Y . . •
• ■ • . • fi
/C
. j 3V /V
i
’łUl
wTrf
■ • Ł'\Y. ff
Pałac w Łazienkach
i \
•M.
;
•*T9
SBI
v \
w.
czele mil jonów niewolników, drżała z gniewu, że naród polski śmie bez jej pozwolenia pisać jakieś konstytucje, chce stać się znowu potężnym narodem! Więc z radością, wzięła Targowiczan w opiekę, wysłała do Polski silną armję, a do króla Stanisława napisała, że Konstytucja jest pogwałceniem praw obywateli, i że ona, opiekunka narodu polskiego, rozkazuje mu ją zniszczyć.
Naprzeciw wojskom rosyjskim pociągnął mężny i piękny bratanek królewski, ks. Józef Poniatowski na czele jednej ar mji, — drugą, litewską dowodził ks. Wir temberski. Kościuszko, co miał niedługo zasłynąć jako umiłowany naczelnik narodu, służył pod księciem Józefem. Dzielnie biły się nasze wojska pod Zieleńcami i Dubienką, — ale cóż z tego — ks. Wirtember ski przekupiony, zdradził, — a co gorsza, do obozu niby grom przyszła wiadomość, że król, król co Konstytucji przysięgał dochować, — co obiecał zginąć z narodem, ale nie ustąpić, — król uląkł się gróźb carycy, Konstytucję odwołał; przystąpił do Targowiczan! Już nie było swobód, braterstwa, równości! już nie było silnej armji; nie było mądrych ludzkich praw! Miała wrócić ponownie ciemnota, niewola ludu,
nędza miast i upodlenie. Więc ks. Józef w żalu i gniewie rzucił szablę pod nogi królowi i wyjechał zagranicę, nie mogąc znieść tego wstydu. Za nim poszła reszta wodzów. Przywódcy konfederacji Targowickiej syczeli z radości, a złoto moskiewskie płynęło, płynęło, sypało się im na głowy, wciskało do rąk, by nie opamiętali się czasem zdrajcy, że matkę rodzoną zabili.
Caryca zaś i król pruski w zgodnem porozumieniu postanowlii po raz drugi wzbogacić się kosztem Polski. Caryca sama nazywała się opiekunką Polski i jej praw; wiarołomny król pruski w czasie Sejmu Czteroletniego do konstytucji zachęcał i Polaków o swojej przyjaźni zapewniał. Cóż to ich jednak obchodziło. Nie pierwszy to raz i nie ostatni Rosja albo Prusy łamały swoje słowo i traktaty! Caryca postanowiła wziąć sobie resztę Ukrainy, całe Fodole, Wołyń i Polesie. Król pruski zagarnął Gdańsk i Toruń, Wielkopol skę, Kujawy i prawie połowę Mazowsza. Z wielkiej Rzeczypospolitej miał pozostać nędzny szmat, ze stolicą i królem siedzącym w niej jak na pośmiewisko.
Podobnie jak przed 21 laty, w chwili pierwszego rozbioru, obaj grabieżcy zażądali, aby sejm na grabież przystał. Kazano
zwołać sejm do Grodna, pod czujną strażą rosyjskich bagnetów. Wojsko moskiewskie zapełniało Grodno i okolicę a poseł rosyjski Sievers, siedział nieustannie za znękanym i upokorzonym królem. Tak się toczyły obrady. Kto uczciwy opierał się Moskalom, porywano go i wywożono. Aż pozostali sami prawie przedawczycy, którzy podpisali drugi rozbiór Polski, drugą hańbę narodu polskiego. Maleńki kraik, co pozostał z dziedzictwa Piastów i Jagiellonów, był również zresztą zalany przez wojska rosyjskie. Kraj ginął, po promiennych dniach majowych nastała zima i noc; źli ludzie i moskiewskie złoto było górą.
Ale nie zginie tak łatwo, co się do życia zbudziło. Naród nie chciał pozwolić, by go pogrzebano żywcem i po całym kraju szły narady szeptem, biegali gońcy od dworu do dworu; — porwać za broń! bić wroga! Każdy, kto uczciwszy, drżał chęcią walki i patrzał tylko wodza, coby go prowadził! Jeden był wódz, na którego spoglądały wszystkie oczy: generał Tadeusz Kościuszko. Kościuszkę znali już wszyscy, każdy wiedział, że mądry ten i dzielny oficer w młodych leciech do Ameryki pojechał, gdy tam Stany Zjednoczone walczyły przeciw Anglikom, a nie mogąc bić się za wol
ność własnego narodu, pomagał z duszy, serca narodowi obcemu, co także o swoją niepodległość walczył. Wraz z nim pojechał Kazimierz Pułaski, niegdyś dowódca konfederatów barskich. W Ameryce Kościuszko niezmierne zasługi położył, — zwycięstw wiele odniósł, a równocześnie ukochany był za dobroć swoją i ludzkość. Więc po zwycięskiej wojnie wdzięczni Amerykanie zrobili go generałem, kawał ziemi nadali i prosili, aby zechciał z nimi zawsze zostać. Przez jego to i Kazimierza Pułaskiego, który w obronie wolności amerykańskiej zginął, zasługi mamy zawsze w Ameryce przyjaciół, bo uczciwy naród amerykański nie zapomniał do dziś dnia tych dwóch Polaków, co mu wolność wywalczyć pomogli. Ale Kościuszko tęsknił do swojej Ojczyzny i wielką chwalą okryty do Polski powrócił. Bił się z Moskalami pod Połonnem, Zieleńcami i Dubienką, a kiedy król naród zdradził i do Targowicy przystał, wyjechał z kraju w rozpaczy. Zagranicą siedząc, słuchał co się w Polsce dzieje. Raz wraz przyjeżdżali do niego posłańcy, prosząc, by wrócił i na czele narodu do walki z wrogiem wystąpił. Wahał się jednak generał, czując jak wielką
324
odpowiedzialność ma wziąć na siebie i na jakie dzieło ważyć.
Wreszcie gdy nowi posłańcy przyszli potajemnie, prosząc, by przyjeżdżał do kraju co rychlej, bo ostatni czas nadchodzi, — bo już te biedne resztki wojska, co jeszcze zostały, — Moskale kazali rozbroić; — przestał się wahać Kościuszko i do Krakowa pojechał. Wnet na tę wiadomość generał Madaliński ruszył ze swem wojskiem do Krakowa, by tam wodza spotkać, a załoga moskiewska uciekła z miasta czem prędzej, nie czekając na Madalińskie go ani na Kościuszkę.
Był dzień pogodny, słoneczny 24 marca 1794 roku. Wczesnym rankiem Kościuszko dał poświęcić swoją szablę w kościele u Kapucynów, poczem wyśzedł na rynek krakowski. Tam już stało wojsko i ciżba ludu tak gęsta, że szpilki, zda się, nie wepchnąłbyś między głowy. Stanął przed wojskiem Kościuszko, jasnym, miłującym wzrokiem patrząc na żołnierzy i na lud cisnący się wkoło, podczas gdy poseł ziemi krakowskiej, Linowski, odczytywał akt powstania. Najważniejsze w nim były te słowa: „My Polacy, mieszkańcy województwa krakowskiego, poświęcamy Ojczyźnie życie nasze, jedyne dobro, którego nam jeszcze nie wy
darto... Wyrzekamy się wszelkich przesądów i opinij, które obywatelów jednej ziemi i synów jednej matki Ojczyzny dzielić mogą. Uwolnienie Polski od obcego żołnierza za cel mając, obieramy Tadeusza Kościuszkę za najwyższego rządcę, jedynego Naczelnika zbrojnego powstania naszego!“ Kiedy poseł skończył czytać, wydobył Kościuszko z pochwy poświęcaną szablę i, wzniósłszy ją w górę, rzekł donośnym głosem: „Ja, Tadeusz Kościuszko, przysięgam w obliczu Boga całemu narodowi polskiemu, iż powierzonej mi władzy na niczyj prywatny ucisk nie użyję, lecz jedynie dla obrony całości granic, niezależności narodu i ugruntowania powszechnej wolności używać będę. Tak mi Panie Boże dopomóż i niewinna męko Syna Jego!“
W milczeniu lud słuchał przysięgi, a gdy przebrzmiała, gromkie wybuchły okrzyki: Niech żyje Kościuszko! Niech żyje zbawiciel Ojczyzny! Wolność lub śmierć! Za wolność i równość! Lecz Kościuszko uciszył ich ręką, bo chciał mówić jeszcze. A gdy zamilkli, wezwał cały naród, by szedł bronić Ojczyzny z nim razem, zaręczając, że wszyscy dla niego są równi, tak szlachta jak duchowni, tak mieszczanie, chłopi jak żydzi.
W ten sposób, w owej godzinie, Kościuszko objął nieograniczoną pełną władzę nad narodem. Wiecznie dotąd nieposłuszny i niesforny naród polski, widząc przepaść, w którą leciał, poszedł dobrowolnie pod władzę jednego człowieka. Kto żyw w Krakowie i okolicy garnął się do Naczelnika. Niemało przyszło chłopów Krakowiaków, w białych sukmanach ślicznie wyszywanych i czapkach z pawiemi piórami. Tęgie to były parobki, oczy im się tylko śmiały, by prać Moskala łupieżcę. A że Naczelnik broni do rozdania nie miał, chwycił każdy co mógł, — ten starą rusznicę, ten widły, a najwięcej ich kosy wzięło, na sztorc osadzone. Od tych kos, błyszczących nad szeregiem czerwonych krakusek, nazwano chłopów kosynierami. Byli to pierwsi włościanie, co z własnej ochoty szli bronić Ojczyzny i wielką pozostanie w narodzie pamięć ich.
Wiedzieli już Moskale, co to się w Krakowie święci i dwaj generałowie moskiewscy, Denisów i Tormasow, szli z wielkiem wojskiem, by powstanie zdusić. Mieli arty lerję i świetnie wyćwiczone pułki,— śmiali się z chłopskiego wojska. Ruszył przeciw nim Kościuszko i spotkali się w powiecie miechowskim pod Racławicami. Ciężka
była bitwa, bo armaty rosyjskie grzmiały bezustanku, kładąc naszych mostem, i pomimo męstwa naszych, zdawało się, że już, już nie strzymają. Więc Kościuszko przyskoczył do 300 uzbrojonych w kosy Krakowiaków, co stali na uboczu i jeszcze w bitwie nie byli, a pokazawszy ręką rosyjskie baterje, jak nie krzyknie: „Hej chłopcy! wziąć mi te armaty! Bóg i Ojczyzna! Naprzód wiara!!“
„Bóg i Ojczyzna", ryknęły Krakusy. „Dalej na psiawiarów!!“ i pędem poszły do boju. Przodem Naczelnik prowadził swoje chłopskie wojsko, a armaty waliły w nich bez opamiętania, — rwały granaty jamy pod nogami, kurz z dymem zasłaniał oczy, całe szeregi upadały z jękiem, lecz pozostali nie cofali się, i dopadli! Nie zdążyli krzyknąć przerażeni rosyjscy kanonierzy, a już zginęli poszlachtowani strasęnemi kosami. Zamilkły nagle armaty. Gospodarz z Rzędowic, Wojciech Bartos, zwany Głowaczem, pierwszy dopadł działa, lufę czapką zatknęł, kanoniera kosą pchnął i „Wiwat Naczelnik" krzyknął. Ale grenadjerzy rosyjscy, stojący w odwodzie, widząc, że armaty wzięte, poszli na bagnety przeciw tym djabłom w białych sukmanach, uwalanych krwią i dymem. Myśleli, że oni, żoł
nierz regularny, wnet rozpędzą, to wojsko od pługa i brony. Lecz dzielni parobcy jeno mocniej chwycili w garść kosy i dalejże na nich. I nie oparły się bagnety kosom! Uciekali grenadjerzy, zostawiając za sobą rannych i zabitych. Co zostało jeszcze Moskali, uciekało w lasy, a Naczelnik, radosny i dumny, zerwał z głowy i rzucił na ziemię swój generalski kapelusz w kształcie pieroga, a krakuskę czerwoną z pawiem piórem wdział; od pierwszego z brzegu parobka wziął białą sukmanę i na mundur wciągnął, kosynierzy zaś, widząc Wodza w swojem wieśniaczem ubraniu, krzyknęli „Hura“ z radości, aż zadrżały lasy i krzyk ten obleciał Polskę całą wzdłuż i wszerz.
Gdy wieść o zwycięstwie racławickiem doszła do Warszawy, zawrzało tam niby w ulu. Już i tak ludzie zbierali się ciągle i tylko znaku czekali. Zacny i dzielny majster szeweki Jan Kiliński, nielada gębacz i mądrala, skupiał koło siebie rzemieślników. Jak mogli, przygotowywali w skryto ści powstanie: Zakrzewski, prezydent miasta, zapalczywy ksiądz Meier ułożyli sobie uderzyć na Moskali drugiego dnia Świąt Wielkanocnych. Ale i Moskale już coś przeczuwali. Już czuli, że siedzą w Warszawie,
jak na pokrywie gotującego się garnka. Poseł rosyjski Igelstróm postanowił podczas rezurekcji, gdy cała ludność warszawska będzie zebrana w kościołach, kościoły zamknąć i wojskiem otoczyć; wtedy spokojnie tę trochę wojska polskiego, co było, rozbroić, a broń z arsenału zabrać. Na szczęście ktoś o tym zamiarze usłyszał, więc w największej tajemnicy naznaczono powstanie na Wielki Czwartek w nocy.
Z wieczora całe miasto niby spokojnie zasnęło, lecz o północy huknął armatni strzał. Był to umówiony znak. To znieważona stolica, to WTarszawa, serce Polski, dawała znać, że żyje i że nie ścierpi już wroga. Cała ludność miasta wyszła na ulicę, szlachta, mieszczanie, rzemieślnicy, małe chłopcy, nawet Żydzi, nawet dziady z pod kościołów. We wszystkich koszarach zahuczały bębny, a dzwony kościelne jęły bić nad miastem, na trwogę wrogom, na zmartwychwstanie narodowi. W arsenale generał Cichocki rozdawał broń wszystkim ochotnikom. Świetny pułk Działyńskich, dragoni mirowscy, korpus kadetów, już bili Moskali. Walczono na wszystkich ulicach. Walczono na Miodowej, na placu Krasińskich, na Długiej, na Senatorskiej, na Franciszkańskiej, na Lesznie. Powstań
cy strzelali z okien domów, z dachów, z piwnic, lub pierś o pierś walili wroga siekierami, drągami, czem się dało. Zapalczywy ksiądz Meier uwijał się w miejscach najniebezpieczniejszych, — cudów męstwa dokazywał rzeźnik Sierakowski, szalał dzielny Kiliński na czele szewców, krawców i innych rzemieślników. Moskale głowę stracili i cofali się w popłochu. Dowódca ich Igelstróm uciekł za rogatki. Król wylękły siedział sam na zamku. Nawet jego warta przyboczna poszła bić Moskali. Samotny i przygnieciony pogardą, snuł się po pustych komnatach nieszczęśliwy, stawał przy oknie i spoglądał w miasto, które huczało i drżało od walki. Tam naród bił się, jak lew, o swoją wolność z najeźdźcą, którego on, król, do kraju wpuścił. Więc też gorzkie i ciężkie były myśli Stanisława Augusta. A miasto drżało znowu, nie od strzałów już jednak, ale od wiwatów. Ostatni Moskale uciekli albo wzięci byli do niewoli. Warszawa odetchnęła. Warszawa skrwawiona, pełna trupów, z ulicami za walonemi gruzem rozwalonych domów, — ale wspaniała, ale wolna!
Wraz przyszły wieści, że cała Rzeczpospolita powstała, cała Litwa! Wilno było wolne, uwolnił je mężny pułkownik Jasiń
.cfirr
ski. Wszędzie naród chwytał za broń i do walki stawał.
Bitwa pod Racławicami, powstanie Warszawy były niezmiernie ważne jeszcze i dla innego powodu: pierwszy to raz w dziejach Polski lud roboczy, chłopi i biedota miejska wystąpili gromadnie, licznie a dobrowolnie do walki za wolność i Ojczyznę. A tem samem dowiedli i krwią przypieczętowali, że już nie są ciemnym, obojętnym tłumem, lecz żywym, rozumnym narodem. Do czasów tej wiosny 1794 r., ile razy się mówiło „naród*1, rozumiało się pod tem słowem prawie wyłącznie szlachtę, bogatsze mieszczaństwo, duchowieństwo i uczonych. Bo chłopi i robotnicy głosu w ni czem nie zabierali i o niczem nie wiedzieli, wpływu żadnego mieć nie mogli. Od czasów jednak Racławic i wypędzenia Moskali z Warszawy, gdy się mówi „naród", to się rozumie wszystkich ludzi na polskiej ziemi żyjących. Wszystkich od najbiedniejszego do najbogatszego; od chłopa i robotnika do króla czy prezydenta.
Równocześnie Kościuszko z obozu powstańczego pod Połańcem rozesłał po całym kraju manifest, zwany „manifestem połanieckim", w którym uroczyście ogłaszał zupełne zniesienie poddaństwa. Konstytu
cja majowa dopiero zapowiedziała zmianę w doli ludu; Kościuszko zamiary te wprowadził w czyn i jako Naczelnik narodu ogłosił wszystkich za równych i wolnych. Nietylko zaś Polaków, ale i Rusinów.
0 Rusinach tak pisał z pod Połańca do obywateli powiatu brzeskiego i kobryńskiego: „Postępujcie z ludem ruskim po bratersku. Będzie życzliwszy swoim rodakom, widząc, że go narówni kładą i że mu do wszelkich urzędów, jako współobywatelom, wstęp otwierają. Zapewnijcie wszystkich prawosławnych, imieniem mojem, że wszelkie swobody, któremi wolność pozwala cieszyć się ludziom, będą mieć wspólnie z nami. Niechaj wiedzą i mają przekonanie, że my, walcząc o wolność, wszystkich ziemi naszej mieszkańców uszczęśliwić chcemy".
Pod Szczekocinami nastąpiła znowu krwawa bitwa z Moskalami. Już, już Polacy odnosili zwycięstwo, już Moskale cofali się, gdy na pomoc im nagle nadeszli z wiel kiemi siłami Prusacy. Kościuszko cofnął się z wojskiem do Warszawy, a za nim trop w trop szedł wódz rosyjski Fersen i król pruski. Ogromne wojska obiegły Warszawę. Lecz ludność nie traciła ducha: sypała wały. Cała ludność broniła miasta. Dzień
1 noc spędzali na szańcach nietylko męż
czyźni, ale kobiety, małe uliczniki i starcy. Coprawda, to prawda, trzeba przyznać, że Żydzi wtedy bardzo pięknie się sprawiali i gdyby zawsze okazywali się takimi dobrymi obywatelami jak wówczas, żaden Polak nie rzekłby nigdy słowa przeciwko nim. Uczciwy i dzielny Żyd Berek Josele wicz zebrał cały pułk ochotniczy żydowski, który bił się z niemałą fantazją i męstwem. Duszą obrony był Kościuszko, nieustannie czujny, wszędzie obecny, zawsze pogodny, niezważający na niebezpieczeństwo, niestrudzony. Przy nim walczyli głośni wojownicy: ks. Józef, Henryk Dąbrowski, Zajączek. Po strasznych szturmach, po dwumiesięcznem blisko oblężeniu wróg, widząc, że nic nie wskóra, odstąpił od murów. Warszawa znów była wolna.
Zaraz generał Dąbrowski ruszył do Wielkopolski, wszedł w Prusy i tam genjalną partyzantką dręczył nieprzyjaciela jak drugi Czarniecki. Lecz niebo się zaciemniało. Austrja, która dotychczas siedziała spokojnie, wystąpiła do walki z powstaniem. Bezsilne było bohaterstwo, bezowocne największe wysiłki, gdy z trzema potężnymi wrogami naraz trzeba było walczyć. I za co te trzy drapieżne państwa napadły na polski naród. Za to, że chciał być wolnym i żyć po
Bożemu, że chciał uszczęśliwić wszystkich swych poddanych. Te trzy państwa łupieżcze łatwiej byłyby przystały na Polskę ciemną, zgniłą, taką jak za Sasów. Ale bały się Polski jasnej, mądrej, bały się, że wtedy, widząc prawa polskie, ich poddani ciemiężeni również zapragną być wolni, i wytężyły wszystkie siły, by zdusić powstanie. Caryca przysłała nowe wojsko, na którego czele stał głośny z okrucieństwa > i dzikości Suworow.
Pod Maciejowicami wojska polskie, otoczone zewsząd, zostały rozbite, Kościuszko ranny trzy razy, nawpół żywy wzięty został do niewoli. Powstanie nie miało już wodza, naród — Naczelnika.
Suworow obiegł Warszawę. A w Warszawie panował głuchy smutek i przygnębienie. Gdy nie stało Naczelnika, nie stało wiary, zapału. Lecz walczono bohatersko. Zginął na posterunku pułkownik Jasiński, ranny był Zajączek, wybici zostali doszczętnie kosynierzy racławiccy, wyginął żydowski pułk Berka, ginęły regimenty polskie, a Suworow coraz nowe siły pchał do boju, w miejsce wybitych tysiąca przysyłał dziesięć tysięcy i nakoniec zdobył Pragę. Skierował co prędzej z Pragi swoje działa na Warszawę, pozwalając tymcza
sem dzikim swoim żołdakom „pohulać“. Zaczęła się straszna rzeź Pragi, mająca sobie równą jedynie w owej rzezi gdańskiej, przez krzyżaków niegdyś dokonanej. Przy blasku pożaru, wśród jęków i modlitw nieszczęsnej ludności, zaczęło się potworne masowe morderstwo. Sołdaci moskiewscy wycinali w pień kobiety, dzieci, starych zarówno jak młodych. Maleńkie dzieciątka wbijali na piki, lub rozbijali niewinne główki o mur. Przetrząsali wszystkie kąty domów, nie przepuszczając nikomu, mordując nawet tych, co się schronili na stój nie ołtarzy w kościołach. Krew płynęła potokami, a krzyk mordowanych dolatywał do oniemiałej z grozy Warszawy. Wśród jęku ofiar i wycia morderców Su worow pisał do carycy: „Hura, Praga wzięta, Warszawa drży“. Nadszedł dzień i oświetlił w miejscu pięknego, zamożnego przedmieścia krwawe rumowisko, zasłane trupami. Warszawa poddała się 9 listopada 1794 r., po nowo wzniesionym moście dziki Suworow wjeżdżał do stolicy. Król nędzny i złamany wyjechał na rozkaz carycy do Petersburga; powstanie było skończone.
Wdzięczna za rzeź Pragi i wzięcie Warszawy caryca mianowała Suworowa feld
Fadeusz Kosciuszko
»s • '/ ■ • r * t 9 *
Lr if^ L’/' i V .'
lĄ$fc.i } fc ,?•; •
t * * 07 f * 7
’r »?>:#!
tir
1
. !«li ' I
Pomnik ks. Józefa Poniatowskiego
marszałkiem, darowała mu buławę obsypaną. brylantami i ogromne włości; cesarz austrjacki przysłał mu swój portret, a król pruski gwiazdę czarnego orła, wysoki order pruski. Wszyscy oficerowie, którzy brali udział we wzięciu i rzezi Pragi, zostali nagrodzeni złotym krzyżem z napisem: „Praga wzięta 1794“. Każdy podoficer i żołnierz dostał medal i jednego rubla. Równocześnie długie szeregi rosyjskich kibitek wywoziły ku Moskwie na śmierć lub więzienie tych, co brali udział w powstaniu.
Nie tracąc czasu tym razem, caryca Katarzyna, cesarz austrjacki Józef i król pruski Fryderyk porozumieli się, by dokonać ostatecznego rozbioru Polski. Prusy zabrały całą zachodnią połowę Polski z Warszawą, Austrja ziemię leżącą między Wisłą a Bugiem, aż po Pilicę. Resztę zagrabiła Rosja. Wszystkie państwa europejskie nikczemnie i tchórzliwie przystały na tę zbrodnię, bojąc się zaczepiać które z potężnych państw zaborczych. Zaprotestowali przeciw rozbiorowi i nie uznali go jedynie Ojciec św., papież Pius VIImy i sułtan turecki.
Tak to w styczniu 1795 r. Polska utraciła na sto lat z okładem swoją niepodległość, swoje prawa, swoją nazwę. Trzy państwa przewrotne rozdzieliły ją pomiędzy
ziemi
sobą i cieszyły się, sądząc, że przez tę zbrodnię stały się potężne, bogatsze. Nie wiedziały, że w tejże samej chwili aniołowie na rozkaz Boga zapisali w księgach wiecznych, że za 123 lata zginą krzywdziciele, a naród polski znowu do życia powstanie. Chociaż nikt o tern na wiedział, przeczuwali to ludzie, co wierzyli w Boga i w sprawiedliwość jego nieomylną. Wiedzieli, że nie może zginąć, co na śmierć nie zasłużyło. Gdyby Bóg rozgniewany zgładził z ziemi Polskę wtedy, gdy, sprzeniewierzona swemu posłannictwu, leżała za czasów saskich w leniwej ciemnocie! Lecz ją zabito wtedy, gdy odrodzona zmartwycliwstawała! Przeto zginąć nie mogła. I wszyscy prawi Polacy wierzyli nieomylnie, że Ojczyzna ich odżyje, jeno nie wiedzieli kiedy. A znając, że Bóg nie chce, aby człowiek czekał bezradnie i biernie na cud, w krwawym trudzie, w gorzkiej męce pracowali nieustannie, by wolność odzyskać i Bożą sprawiedliwość przyśpieszyć. Te usiłowania wypełnić miały następne sto lat naszej historji, sto lat niewoli i pokuty. Jak dusze w czyścu cierpiące wędrują po drogach ciernistych, tak naród polski wędrował w poniżeniu i żałobie szlakami strasznej niedoli, za swoje winy
przeszłe pokutując. Wiele było za czasów saskich, za czasów pierwszego, drugiego rozbioru okrutnych a pysznych panów, wielu przedajnych urzędników, wielu tchórzów, wielu zdrajców, wiele niewiernych żon, złych matek, — tyle musiało paść teraz męczeńskich ofiar, bohaterów, Świętych, ażby Bóg, zważywszy szalę, uznał, że już dosyć.
W dwa lata później caryca Katarzyna umarła w tak nikczemny sposób, że aż wstyd opowiadać. Plugawe było jej życie i plugawa śmierć. Syn jej Paweł, który z chwilą jej śmierci wstąpił na tron, był nawpół obłąkanym, szaleńcem, nie pozbawionym jednak ludzkości. Wypuścił z niewoli Kościuszkę i uwięzionych równocześnie z nim generałów. Wyjechali oni zagranicę, gdyż do Polski wracać im nie było wolno. Kościuszko popłynął do Ameryki, a towarzysze jego udali się do Francji, gdzie od paru już lat uwagę całej Europy skupiał niezwykły człowiek, Napoleon Bonaparte. Nazywano go „bogiem wojny“, bo drugiego takiego wojownika i wodza, jak on, nie było dotąd na świecie. Wzrostu był małego, twarz miał bladą, bladością rozżarzonego żelaza, a oczy przenikliwe i ciemne rzucały urok na ludzi. Pod jego wzrokiem całe pułki drżały. Za jedno jego spój
Tym trzem łupieżcom w koronach, — carycy Katarzynie, królowi pruskiemu Fryderykowi i obłudnej cesarzowej austrjackiej — Marji Teresie, co udawała, że płacze, umawiając się z tamtymi o rozbiór Polski, ale największą część sobie zabrała, tym trzem łupieżcom nie wystarczyło, że wzięli. Chcieli jeszcze, by Polacy sami przystali na grabież i oddali niby dobrowolnie. Więc pod rozkazami posła moskiewskiego zebrał się w Warszawie straszny i hańbiący sejm. Mało kogo z uczciwych ludzi dopuszczono wybrać na posłów. Byli między nimi prawie sami tchórze, lub przedawczycy, co worki dobrze mieli moskiewskiem złotem wypchane. Marszałkiem sejmu był Poniński, zaprzaniec nikczemny, bez wstydu i sumienia, za pieniądze gotów własną matkę sprzedać. Ten sejm uchwalił dobrowolne oddanie zabranych prowincyj sąsiadom. Daremnie nieliczni uczciwi posłowie bronili się i opierali. Daremnie poseł litewski Rejtan aż na ziemię padł, posłów, idących podpisać haniebny akt, przepuścić nie chciał, z płaczem błagał, by Ojczyznę hańbą nie kalali. Pierwszy rozbiór Polski został zatwierdzony.
Dopiero teraz naród, hańbą i wstydem uderzony w twarz, obudził się nagle i przejrzał, dokąd własnem niedołęstwem zaszedł. Przejrzał, co było przyczyną upadku: ciemnota, swawola, lenistwo! Rzucono się więc do pracy, by to zło wyplenić, a Ojczyznę ratować jeszcze póki czas. W całej Europie prawie lud cierpiał wciąż srogie poddaństwo, wyzyskiwany przez panów, nie mający żadnego wpływu na losy kraju. Zaledwo we Francji niektórzy pisarze zaczynali występować w obronie włościan i ujmować się za nimi, lecz panowie ani chcieli napominań takich słuchać. Dopiero w kilkanaście lat później sam lud francuski miał powstać i krwawą rewolucją wywalczyć prawa dla siebie.
W rozbudzonej, otrzeźwionej Polsce tak nie było. Na głos ks. Staszica, ks. Kołłątaja i innych mądrych przewodników narodu i przyjaciół ludu panowie sami, dobrowolnie, bez żadnego przymusu, jeno przez miłość bliźniego i zrozumienie przyszłości kraju, znosili w swych dobrach pańszczyznę. Tak postąpił pierwszy ks. Brzostowski w Pawłowie. Wnet później książę Stanisław Poniatowski, synowiec króla, uwolnił od poddaństwa przeszło 400.000 ludzi, darowując im na własność łąki, grunta, ogrody i zabudowania, w których mieszkali. Toż samo zrobili u siebie: podkanclerzy Chrep towicz, księżna Anna Jabłonowska, Szczęsny Potocki, kasztelan Jezierski, kasztelan Bieliński, księżna Lubomirska i wielu, wielu innych możnych panów. Równocześnie biorąc rozbrat z lenistwem i niedołęstwem czasów saskich, zaczęto po całej Polsce budować fabryki, warsztaty, fabryki sukna, płócien, porcelany, strzelb, szabel, narzędzi rolniczych i innych. W Warszawie powstała znakomita szkoła oficerska, zwana szkołą Kadetów, z której miał wyjść później Kościuszko i wielu innych dzielnych generałów. Powstało pierwsze Towarzystwo Dobroczynności, wspomagające najuboższych, pierwszy teatr polski, w kraju naprawiano drogi, kopano kanały, sypano groble przez bagna. Że zaś Rosja rozpoczęła właśnie długą wojnę z Turcją i zajęta walką nie mogła, tak jak poprzednio, mieszać się do spraw polskich, — zwołano sejm, zwany w historji Sejmem Wielkim albo Czteroletnim, bo cztery lata nad podźwignięciem Rzeczypospolitej radził. Nie było już przedawczyków pomiędzy posłami, a marszałkowie sejmowi, Stanisław Małachowski i Kazimierz Sapieha, byli to dwaj prawi, gorący Polacy.
Powstało pierwsze w Europie Ministe rjum Oświaty, które nazwano Komisją Edukacyjną. Komisja Edukacyjna zakładała wszędzie szkoły, szkoły i szkoły, wyższe i niższe, prowadzone tak rozumnie, tak zacnie, że regulaminy ich dotąd mogą być brane za wzór. Sejm uchwalił podniesienie wojska do liczby 100.000, skasowanie wolnych elekcyj, zrównanie stanów i mnóstwo równie ważnych rzeczy. Nakoniec wszystkie te mądre uchwały postanowił zebrać w jedną Konstytucję, czyli w jedną Księgę praw, którychby nigdy nikomu, czy królowi czy sejmowi, nie wolno było naruszyć. Konstytucja ta zaczynała się od takich słów:
„Uznając, iż los nas wszystkich od ugruntowania i wydoskonalenia praw narodowych zawisnął, — wolni od hańbiących obcej przemocy nakazów, — ceniąc wyżej nad życie i szczęśliwość niepodległość i wolność; chcąc oraz na wdzięczność współczesnych i przyszłych pokoleń zasłużyć, — dla dobra powszechnego, dla ugruntowania wolności, dla zbawienia ojczyzny naszej i jej granic, z największą stałością ducha niniejszą Konstytucję uchwa lamy“.
Nazwano zaś tę konstytucję Konstytucją 3go Maja, bo 3go maja 1791 r. odczytano ją najpierw w sejmie, potem ludowi, i król, a za nim przedstawiciele wszystkich stanów przysięgli strzec jej i dochować. Ach, piękny to był dzień!! Nie dziw też, że 3ci maja został naszem świętem narodo wem na pamiątkę tego dnia*.
(Panujący nam obecnie Ojciec św. papież Pius XI, który Polskę specjalną miłością otacza, zna ją zaś dobrze, gdyż ciężkie lata 1919—1920 przepędził z nami jako nuncjusz apostolski i święto 3go maja w Warszawie obchodził, połączył ten dzień z nowym dniem święta Najświętszej Panny Królowej Korony Polskiej. Odtąd więc 3ci maja jest uroczystym podwójnie).
Polska, tyle lat chora i osłabła, okazała nagle światu, że jest zdrowa i mocna jak niegdyś. Nietylko stanęła narówni z in nemi narodami, ale je znów wyprzedziła. Znów, jak niegdyś bojowniczka wolności i miłości Bożej, głosiła w Konstytucji prawa sprawiedliwe i mądre, jakich nikt jeszcze wówczas w Europie nie napisał. Nie dziw też, że szalał z radości lud, że ukochanego Marszałka Małachowskiego niósł na rękach z zamku do katedry, że ludzie z płaczem padali sobie w objęcia, wołając: Wiwat król! wiwat naród! wiwat wszystkie stany!
Z okien zaś pałacu rosyjskiego poselstwa przy ulicy Miodowej powiernik carycy, poseł Bułhakow, patrzył na dzieło miłości i braterstwa takim wzrokiem, jakim szatan spoglądać musiał na Chrystusa Pa na, gdy len chodził z Dobrą Nowiną po świecie.
ROZDZIAŁ XVI.
• • •
Nie wszyscy jednak w narodzie przejrzeli i do nowego życia się dźwignęli. Byli jeszcze i tacy, co w dawnej ciemnocie samo dobro widzieli i nieradzi byli nic zmieniać. Wśród tych niezadowolonych była część upartej zacofanej szlachty, której się nie podobało zrównanie w prawach z mieszczaństwem i zapowiedzenie swobody kmiecej. Przedewszystkieun jednak byli przedawczykowie, skuszeni złotem, którem poseł rosyjski sypał bez rachunku i miary. Przeklęte złoto moskiewskie wiele wtedy dusz zgubiło. Ci wrogowie nowych praw zebrali się w jedno stronnictwo, a na ich czele stanęło trzech panów: Szczęsny Potocki, Ksawery Branicki i Seweryn Rzewuski. Pierwszy z nich, Potocki, nie był w gruncie rzeczy złym człowiekiem. Włościanom swoim zniósł dobrowolnie pańszczyznę, być może nawet, że i Polskę po swojemu kochał, dał się jednak unieść py
sze. Nieraz marzył, że w przyszłości będzie królem polskim, a tu Konstytucja ogłaszała tron dziedzicznym i kładła koniec elekcjom! Sądził się być wyższym nad wszystkich, a Konstytucja zrównała go w prawach z każdym biedakiem! Więc oburzony pan przełożył własną dumę nad miłość Ojczyzny. Drugi przywódca, hetman Bra nicki, był to człowiek zły, skąpiec bez serca i ciemiężca włościan, jeden z najpodlej szych Polaków, jacy kiedy żyli. Pyszny wobec swoich umiał się płaszczyć przed carową i sam siebie z dumą nazywał Moskalem! Nie dbał o Boga, o ojczyznę, ni o honor. Trzeci, Rzewuski, nie był ani zły, ani dobry. Szedł, dokąd go namówili, bo swojego sądu nie miał.
Ci trzej przywódcy, wraz ze swymi stronnikami, zawiązali w miasteczku Targowicy konfederację czyli związek przeciw Konstytucji i pojechali do Petersburga prosić carycy o pomoc. W zaślepieniu swem nie czuli, jaką popełniają zbrodnię. Wzywali wroga, by zdławił powstający naród, jakoby dzieci wzywały zbója, by zabił ich matkę, co ledwo z łoża niemocy powstała! Jakże skwapliwie usłuchała caryca wezwania! Wojna z Turcją była właśnie ukończona i zła, rozpustna kobieta, stojąca na
t
Stanisław August
u i • %
' Y . . •
• ■ • . • fi
/C
. j 3V /V
i
’łUl
wTrf
■ • Ł'\Y. ff
Pałac w Łazienkach
i \
•M.
;
•*T9
SBI
v \
w.
czele mil jonów niewolników, drżała z gniewu, że naród polski śmie bez jej pozwolenia pisać jakieś konstytucje, chce stać się znowu potężnym narodem! Więc z radością, wzięła Targowiczan w opiekę, wysłała do Polski silną armję, a do króla Stanisława napisała, że Konstytucja jest pogwałceniem praw obywateli, i że ona, opiekunka narodu polskiego, rozkazuje mu ją zniszczyć.
Naprzeciw wojskom rosyjskim pociągnął mężny i piękny bratanek królewski, ks. Józef Poniatowski na czele jednej ar mji, — drugą, litewską dowodził ks. Wir temberski. Kościuszko, co miał niedługo zasłynąć jako umiłowany naczelnik narodu, służył pod księciem Józefem. Dzielnie biły się nasze wojska pod Zieleńcami i Dubienką, — ale cóż z tego — ks. Wirtember ski przekupiony, zdradził, — a co gorsza, do obozu niby grom przyszła wiadomość, że król, król co Konstytucji przysięgał dochować, — co obiecał zginąć z narodem, ale nie ustąpić, — król uląkł się gróźb carycy, Konstytucję odwołał; przystąpił do Targowiczan! Już nie było swobód, braterstwa, równości! już nie było silnej armji; nie było mądrych ludzkich praw! Miała wrócić ponownie ciemnota, niewola ludu,
nędza miast i upodlenie. Więc ks. Józef w żalu i gniewie rzucił szablę pod nogi królowi i wyjechał zagranicę, nie mogąc znieść tego wstydu. Za nim poszła reszta wodzów. Przywódcy konfederacji Targowickiej syczeli z radości, a złoto moskiewskie płynęło, płynęło, sypało się im na głowy, wciskało do rąk, by nie opamiętali się czasem zdrajcy, że matkę rodzoną zabili.
Caryca zaś i król pruski w zgodnem porozumieniu postanowlii po raz drugi wzbogacić się kosztem Polski. Caryca sama nazywała się opiekunką Polski i jej praw; wiarołomny król pruski w czasie Sejmu Czteroletniego do konstytucji zachęcał i Polaków o swojej przyjaźni zapewniał. Cóż to ich jednak obchodziło. Nie pierwszy to raz i nie ostatni Rosja albo Prusy łamały swoje słowo i traktaty! Caryca postanowiła wziąć sobie resztę Ukrainy, całe Fodole, Wołyń i Polesie. Król pruski zagarnął Gdańsk i Toruń, Wielkopol skę, Kujawy i prawie połowę Mazowsza. Z wielkiej Rzeczypospolitej miał pozostać nędzny szmat, ze stolicą i królem siedzącym w niej jak na pośmiewisko.
Podobnie jak przed 21 laty, w chwili pierwszego rozbioru, obaj grabieżcy zażądali, aby sejm na grabież przystał. Kazano
zwołać sejm do Grodna, pod czujną strażą rosyjskich bagnetów. Wojsko moskiewskie zapełniało Grodno i okolicę a poseł rosyjski Sievers, siedział nieustannie za znękanym i upokorzonym królem. Tak się toczyły obrady. Kto uczciwy opierał się Moskalom, porywano go i wywożono. Aż pozostali sami prawie przedawczycy, którzy podpisali drugi rozbiór Polski, drugą hańbę narodu polskiego. Maleńki kraik, co pozostał z dziedzictwa Piastów i Jagiellonów, był również zresztą zalany przez wojska rosyjskie. Kraj ginął, po promiennych dniach majowych nastała zima i noc; źli ludzie i moskiewskie złoto było górą.
Ale nie zginie tak łatwo, co się do życia zbudziło. Naród nie chciał pozwolić, by go pogrzebano żywcem i po całym kraju szły narady szeptem, biegali gońcy od dworu do dworu; — porwać za broń! bić wroga! Każdy, kto uczciwszy, drżał chęcią walki i patrzał tylko wodza, coby go prowadził! Jeden był wódz, na którego spoglądały wszystkie oczy: generał Tadeusz Kościuszko. Kościuszkę znali już wszyscy, każdy wiedział, że mądry ten i dzielny oficer w młodych leciech do Ameryki pojechał, gdy tam Stany Zjednoczone walczyły przeciw Anglikom, a nie mogąc bić się za wol
ność własnego narodu, pomagał z duszy, serca narodowi obcemu, co także o swoją niepodległość walczył. Wraz z nim pojechał Kazimierz Pułaski, niegdyś dowódca konfederatów barskich. W Ameryce Kościuszko niezmierne zasługi położył, — zwycięstw wiele odniósł, a równocześnie ukochany był za dobroć swoją i ludzkość. Więc po zwycięskiej wojnie wdzięczni Amerykanie zrobili go generałem, kawał ziemi nadali i prosili, aby zechciał z nimi zawsze zostać. Przez jego to i Kazimierza Pułaskiego, który w obronie wolności amerykańskiej zginął, zasługi mamy zawsze w Ameryce przyjaciół, bo uczciwy naród amerykański nie zapomniał do dziś dnia tych dwóch Polaków, co mu wolność wywalczyć pomogli. Ale Kościuszko tęsknił do swojej Ojczyzny i wielką chwalą okryty do Polski powrócił. Bił się z Moskalami pod Połonnem, Zieleńcami i Dubienką, a kiedy król naród zdradził i do Targowicy przystał, wyjechał z kraju w rozpaczy. Zagranicą siedząc, słuchał co się w Polsce dzieje. Raz wraz przyjeżdżali do niego posłańcy, prosząc, by wrócił i na czele narodu do walki z wrogiem wystąpił. Wahał się jednak generał, czując jak wielką
324
odpowiedzialność ma wziąć na siebie i na jakie dzieło ważyć.
Wreszcie gdy nowi posłańcy przyszli potajemnie, prosząc, by przyjeżdżał do kraju co rychlej, bo ostatni czas nadchodzi, — bo już te biedne resztki wojska, co jeszcze zostały, — Moskale kazali rozbroić; — przestał się wahać Kościuszko i do Krakowa pojechał. Wnet na tę wiadomość generał Madaliński ruszył ze swem wojskiem do Krakowa, by tam wodza spotkać, a załoga moskiewska uciekła z miasta czem prędzej, nie czekając na Madalińskie go ani na Kościuszkę.
Był dzień pogodny, słoneczny 24 marca 1794 roku. Wczesnym rankiem Kościuszko dał poświęcić swoją szablę w kościele u Kapucynów, poczem wyśzedł na rynek krakowski. Tam już stało wojsko i ciżba ludu tak gęsta, że szpilki, zda się, nie wepchnąłbyś między głowy. Stanął przed wojskiem Kościuszko, jasnym, miłującym wzrokiem patrząc na żołnierzy i na lud cisnący się wkoło, podczas gdy poseł ziemi krakowskiej, Linowski, odczytywał akt powstania. Najważniejsze w nim były te słowa: „My Polacy, mieszkańcy województwa krakowskiego, poświęcamy Ojczyźnie życie nasze, jedyne dobro, którego nam jeszcze nie wy
darto... Wyrzekamy się wszelkich przesądów i opinij, które obywatelów jednej ziemi i synów jednej matki Ojczyzny dzielić mogą. Uwolnienie Polski od obcego żołnierza za cel mając, obieramy Tadeusza Kościuszkę za najwyższego rządcę, jedynego Naczelnika zbrojnego powstania naszego!“ Kiedy poseł skończył czytać, wydobył Kościuszko z pochwy poświęcaną szablę i, wzniósłszy ją w górę, rzekł donośnym głosem: „Ja, Tadeusz Kościuszko, przysięgam w obliczu Boga całemu narodowi polskiemu, iż powierzonej mi władzy na niczyj prywatny ucisk nie użyję, lecz jedynie dla obrony całości granic, niezależności narodu i ugruntowania powszechnej wolności używać będę. Tak mi Panie Boże dopomóż i niewinna męko Syna Jego!“
W milczeniu lud słuchał przysięgi, a gdy przebrzmiała, gromkie wybuchły okrzyki: Niech żyje Kościuszko! Niech żyje zbawiciel Ojczyzny! Wolność lub śmierć! Za wolność i równość! Lecz Kościuszko uciszył ich ręką, bo chciał mówić jeszcze. A gdy zamilkli, wezwał cały naród, by szedł bronić Ojczyzny z nim razem, zaręczając, że wszyscy dla niego są równi, tak szlachta jak duchowni, tak mieszczanie, chłopi jak żydzi.
W ten sposób, w owej godzinie, Kościuszko objął nieograniczoną pełną władzę nad narodem. Wiecznie dotąd nieposłuszny i niesforny naród polski, widząc przepaść, w którą leciał, poszedł dobrowolnie pod władzę jednego człowieka. Kto żyw w Krakowie i okolicy garnął się do Naczelnika. Niemało przyszło chłopów Krakowiaków, w białych sukmanach ślicznie wyszywanych i czapkach z pawiemi piórami. Tęgie to były parobki, oczy im się tylko śmiały, by prać Moskala łupieżcę. A że Naczelnik broni do rozdania nie miał, chwycił każdy co mógł, — ten starą rusznicę, ten widły, a najwięcej ich kosy wzięło, na sztorc osadzone. Od tych kos, błyszczących nad szeregiem czerwonych krakusek, nazwano chłopów kosynierami. Byli to pierwsi włościanie, co z własnej ochoty szli bronić Ojczyzny i wielką pozostanie w narodzie pamięć ich.
Wiedzieli już Moskale, co to się w Krakowie święci i dwaj generałowie moskiewscy, Denisów i Tormasow, szli z wielkiem wojskiem, by powstanie zdusić. Mieli arty lerję i świetnie wyćwiczone pułki,— śmiali się z chłopskiego wojska. Ruszył przeciw nim Kościuszko i spotkali się w powiecie miechowskim pod Racławicami. Ciężka
była bitwa, bo armaty rosyjskie grzmiały bezustanku, kładąc naszych mostem, i pomimo męstwa naszych, zdawało się, że już, już nie strzymają. Więc Kościuszko przyskoczył do 300 uzbrojonych w kosy Krakowiaków, co stali na uboczu i jeszcze w bitwie nie byli, a pokazawszy ręką rosyjskie baterje, jak nie krzyknie: „Hej chłopcy! wziąć mi te armaty! Bóg i Ojczyzna! Naprzód wiara!!“
„Bóg i Ojczyzna", ryknęły Krakusy. „Dalej na psiawiarów!!“ i pędem poszły do boju. Przodem Naczelnik prowadził swoje chłopskie wojsko, a armaty waliły w nich bez opamiętania, — rwały granaty jamy pod nogami, kurz z dymem zasłaniał oczy, całe szeregi upadały z jękiem, lecz pozostali nie cofali się, i dopadli! Nie zdążyli krzyknąć przerażeni rosyjscy kanonierzy, a już zginęli poszlachtowani strasęnemi kosami. Zamilkły nagle armaty. Gospodarz z Rzędowic, Wojciech Bartos, zwany Głowaczem, pierwszy dopadł działa, lufę czapką zatknęł, kanoniera kosą pchnął i „Wiwat Naczelnik" krzyknął. Ale grenadjerzy rosyjscy, stojący w odwodzie, widząc, że armaty wzięte, poszli na bagnety przeciw tym djabłom w białych sukmanach, uwalanych krwią i dymem. Myśleli, że oni, żoł
nierz regularny, wnet rozpędzą, to wojsko od pługa i brony. Lecz dzielni parobcy jeno mocniej chwycili w garść kosy i dalejże na nich. I nie oparły się bagnety kosom! Uciekali grenadjerzy, zostawiając za sobą rannych i zabitych. Co zostało jeszcze Moskali, uciekało w lasy, a Naczelnik, radosny i dumny, zerwał z głowy i rzucił na ziemię swój generalski kapelusz w kształcie pieroga, a krakuskę czerwoną z pawiem piórem wdział; od pierwszego z brzegu parobka wziął białą sukmanę i na mundur wciągnął, kosynierzy zaś, widząc Wodza w swojem wieśniaczem ubraniu, krzyknęli „Hura“ z radości, aż zadrżały lasy i krzyk ten obleciał Polskę całą wzdłuż i wszerz.
Gdy wieść o zwycięstwie racławickiem doszła do Warszawy, zawrzało tam niby w ulu. Już i tak ludzie zbierali się ciągle i tylko znaku czekali. Zacny i dzielny majster szeweki Jan Kiliński, nielada gębacz i mądrala, skupiał koło siebie rzemieślników. Jak mogli, przygotowywali w skryto ści powstanie: Zakrzewski, prezydent miasta, zapalczywy ksiądz Meier ułożyli sobie uderzyć na Moskali drugiego dnia Świąt Wielkanocnych. Ale i Moskale już coś przeczuwali. Już czuli, że siedzą w Warszawie,
jak na pokrywie gotującego się garnka. Poseł rosyjski Igelstróm postanowił podczas rezurekcji, gdy cała ludność warszawska będzie zebrana w kościołach, kościoły zamknąć i wojskiem otoczyć; wtedy spokojnie tę trochę wojska polskiego, co było, rozbroić, a broń z arsenału zabrać. Na szczęście ktoś o tym zamiarze usłyszał, więc w największej tajemnicy naznaczono powstanie na Wielki Czwartek w nocy.
Z wieczora całe miasto niby spokojnie zasnęło, lecz o północy huknął armatni strzał. Był to umówiony znak. To znieważona stolica, to WTarszawa, serce Polski, dawała znać, że żyje i że nie ścierpi już wroga. Cała ludność miasta wyszła na ulicę, szlachta, mieszczanie, rzemieślnicy, małe chłopcy, nawet Żydzi, nawet dziady z pod kościołów. We wszystkich koszarach zahuczały bębny, a dzwony kościelne jęły bić nad miastem, na trwogę wrogom, na zmartwychwstanie narodowi. W arsenale generał Cichocki rozdawał broń wszystkim ochotnikom. Świetny pułk Działyńskich, dragoni mirowscy, korpus kadetów, już bili Moskali. Walczono na wszystkich ulicach. Walczono na Miodowej, na placu Krasińskich, na Długiej, na Senatorskiej, na Franciszkańskiej, na Lesznie. Powstań
cy strzelali z okien domów, z dachów, z piwnic, lub pierś o pierś walili wroga siekierami, drągami, czem się dało. Zapalczywy ksiądz Meier uwijał się w miejscach najniebezpieczniejszych, — cudów męstwa dokazywał rzeźnik Sierakowski, szalał dzielny Kiliński na czele szewców, krawców i innych rzemieślników. Moskale głowę stracili i cofali się w popłochu. Dowódca ich Igelstróm uciekł za rogatki. Król wylękły siedział sam na zamku. Nawet jego warta przyboczna poszła bić Moskali. Samotny i przygnieciony pogardą, snuł się po pustych komnatach nieszczęśliwy, stawał przy oknie i spoglądał w miasto, które huczało i drżało od walki. Tam naród bił się, jak lew, o swoją wolność z najeźdźcą, którego on, król, do kraju wpuścił. Więc też gorzkie i ciężkie były myśli Stanisława Augusta. A miasto drżało znowu, nie od strzałów już jednak, ale od wiwatów. Ostatni Moskale uciekli albo wzięci byli do niewoli. Warszawa odetchnęła. Warszawa skrwawiona, pełna trupów, z ulicami za walonemi gruzem rozwalonych domów, — ale wspaniała, ale wolna!
Wraz przyszły wieści, że cała Rzeczpospolita powstała, cała Litwa! Wilno było wolne, uwolnił je mężny pułkownik Jasiń
.cfirr
ski. Wszędzie naród chwytał za broń i do walki stawał.
Bitwa pod Racławicami, powstanie Warszawy były niezmiernie ważne jeszcze i dla innego powodu: pierwszy to raz w dziejach Polski lud roboczy, chłopi i biedota miejska wystąpili gromadnie, licznie a dobrowolnie do walki za wolność i Ojczyznę. A tem samem dowiedli i krwią przypieczętowali, że już nie są ciemnym, obojętnym tłumem, lecz żywym, rozumnym narodem. Do czasów tej wiosny 1794 r., ile razy się mówiło „naród*1, rozumiało się pod tem słowem prawie wyłącznie szlachtę, bogatsze mieszczaństwo, duchowieństwo i uczonych. Bo chłopi i robotnicy głosu w ni czem nie zabierali i o niczem nie wiedzieli, wpływu żadnego mieć nie mogli. Od czasów jednak Racławic i wypędzenia Moskali z Warszawy, gdy się mówi „naród", to się rozumie wszystkich ludzi na polskiej ziemi żyjących. Wszystkich od najbiedniejszego do najbogatszego; od chłopa i robotnika do króla czy prezydenta.
Równocześnie Kościuszko z obozu powstańczego pod Połańcem rozesłał po całym kraju manifest, zwany „manifestem połanieckim", w którym uroczyście ogłaszał zupełne zniesienie poddaństwa. Konstytu
cja majowa dopiero zapowiedziała zmianę w doli ludu; Kościuszko zamiary te wprowadził w czyn i jako Naczelnik narodu ogłosił wszystkich za równych i wolnych. Nietylko zaś Polaków, ale i Rusinów.
0 Rusinach tak pisał z pod Połańca do obywateli powiatu brzeskiego i kobryńskiego: „Postępujcie z ludem ruskim po bratersku. Będzie życzliwszy swoim rodakom, widząc, że go narówni kładą i że mu do wszelkich urzędów, jako współobywatelom, wstęp otwierają. Zapewnijcie wszystkich prawosławnych, imieniem mojem, że wszelkie swobody, któremi wolność pozwala cieszyć się ludziom, będą mieć wspólnie z nami. Niechaj wiedzą i mają przekonanie, że my, walcząc o wolność, wszystkich ziemi naszej mieszkańców uszczęśliwić chcemy".
Pod Szczekocinami nastąpiła znowu krwawa bitwa z Moskalami. Już, już Polacy odnosili zwycięstwo, już Moskale cofali się, gdy na pomoc im nagle nadeszli z wiel kiemi siłami Prusacy. Kościuszko cofnął się z wojskiem do Warszawy, a za nim trop w trop szedł wódz rosyjski Fersen i król pruski. Ogromne wojska obiegły Warszawę. Lecz ludność nie traciła ducha: sypała wały. Cała ludność broniła miasta. Dzień
1 noc spędzali na szańcach nietylko męż
czyźni, ale kobiety, małe uliczniki i starcy. Coprawda, to prawda, trzeba przyznać, że Żydzi wtedy bardzo pięknie się sprawiali i gdyby zawsze okazywali się takimi dobrymi obywatelami jak wówczas, żaden Polak nie rzekłby nigdy słowa przeciwko nim. Uczciwy i dzielny Żyd Berek Josele wicz zebrał cały pułk ochotniczy żydowski, który bił się z niemałą fantazją i męstwem. Duszą obrony był Kościuszko, nieustannie czujny, wszędzie obecny, zawsze pogodny, niezważający na niebezpieczeństwo, niestrudzony. Przy nim walczyli głośni wojownicy: ks. Józef, Henryk Dąbrowski, Zajączek. Po strasznych szturmach, po dwumiesięcznem blisko oblężeniu wróg, widząc, że nic nie wskóra, odstąpił od murów. Warszawa znów była wolna.
Zaraz generał Dąbrowski ruszył do Wielkopolski, wszedł w Prusy i tam genjalną partyzantką dręczył nieprzyjaciela jak drugi Czarniecki. Lecz niebo się zaciemniało. Austrja, która dotychczas siedziała spokojnie, wystąpiła do walki z powstaniem. Bezsilne było bohaterstwo, bezowocne największe wysiłki, gdy z trzema potężnymi wrogami naraz trzeba było walczyć. I za co te trzy drapieżne państwa napadły na polski naród. Za to, że chciał być wolnym i żyć po
Bożemu, że chciał uszczęśliwić wszystkich swych poddanych. Te trzy państwa łupieżcze łatwiej byłyby przystały na Polskę ciemną, zgniłą, taką jak za Sasów. Ale bały się Polski jasnej, mądrej, bały się, że wtedy, widząc prawa polskie, ich poddani ciemiężeni również zapragną być wolni, i wytężyły wszystkie siły, by zdusić powstanie. Caryca przysłała nowe wojsko, na którego czele stał głośny z okrucieństwa > i dzikości Suworow.
Pod Maciejowicami wojska polskie, otoczone zewsząd, zostały rozbite, Kościuszko ranny trzy razy, nawpół żywy wzięty został do niewoli. Powstanie nie miało już wodza, naród — Naczelnika.
Suworow obiegł Warszawę. A w Warszawie panował głuchy smutek i przygnębienie. Gdy nie stało Naczelnika, nie stało wiary, zapału. Lecz walczono bohatersko. Zginął na posterunku pułkownik Jasiński, ranny był Zajączek, wybici zostali doszczętnie kosynierzy racławiccy, wyginął żydowski pułk Berka, ginęły regimenty polskie, a Suworow coraz nowe siły pchał do boju, w miejsce wybitych tysiąca przysyłał dziesięć tysięcy i nakoniec zdobył Pragę. Skierował co prędzej z Pragi swoje działa na Warszawę, pozwalając tymcza
sem dzikim swoim żołdakom „pohulać“. Zaczęła się straszna rzeź Pragi, mająca sobie równą jedynie w owej rzezi gdańskiej, przez krzyżaków niegdyś dokonanej. Przy blasku pożaru, wśród jęków i modlitw nieszczęsnej ludności, zaczęło się potworne masowe morderstwo. Sołdaci moskiewscy wycinali w pień kobiety, dzieci, starych zarówno jak młodych. Maleńkie dzieciątka wbijali na piki, lub rozbijali niewinne główki o mur. Przetrząsali wszystkie kąty domów, nie przepuszczając nikomu, mordując nawet tych, co się schronili na stój nie ołtarzy w kościołach. Krew płynęła potokami, a krzyk mordowanych dolatywał do oniemiałej z grozy Warszawy. Wśród jęku ofiar i wycia morderców Su worow pisał do carycy: „Hura, Praga wzięta, Warszawa drży“. Nadszedł dzień i oświetlił w miejscu pięknego, zamożnego przedmieścia krwawe rumowisko, zasłane trupami. Warszawa poddała się 9 listopada 1794 r., po nowo wzniesionym moście dziki Suworow wjeżdżał do stolicy. Król nędzny i złamany wyjechał na rozkaz carycy do Petersburga; powstanie było skończone.
Wdzięczna za rzeź Pragi i wzięcie Warszawy caryca mianowała Suworowa feld
Fadeusz Kosciuszko
»s • '/ ■ • r * t 9 *
Lr if^ L’/' i V .'
lĄ$fc.i } fc ,?•; •
t * * 07 f * 7
’r »?>:#!
tir
1
. !«li ' I
Pomnik ks. Józefa Poniatowskiego
marszałkiem, darowała mu buławę obsypaną. brylantami i ogromne włości; cesarz austrjacki przysłał mu swój portret, a król pruski gwiazdę czarnego orła, wysoki order pruski. Wszyscy oficerowie, którzy brali udział we wzięciu i rzezi Pragi, zostali nagrodzeni złotym krzyżem z napisem: „Praga wzięta 1794“. Każdy podoficer i żołnierz dostał medal i jednego rubla. Równocześnie długie szeregi rosyjskich kibitek wywoziły ku Moskwie na śmierć lub więzienie tych, co brali udział w powstaniu.
Nie tracąc czasu tym razem, caryca Katarzyna, cesarz austrjacki Józef i król pruski Fryderyk porozumieli się, by dokonać ostatecznego rozbioru Polski. Prusy zabrały całą zachodnią połowę Polski z Warszawą, Austrja ziemię leżącą między Wisłą a Bugiem, aż po Pilicę. Resztę zagrabiła Rosja. Wszystkie państwa europejskie nikczemnie i tchórzliwie przystały na tę zbrodnię, bojąc się zaczepiać które z potężnych państw zaborczych. Zaprotestowali przeciw rozbiorowi i nie uznali go jedynie Ojciec św., papież Pius VIImy i sułtan turecki.
Tak to w styczniu 1795 r. Polska utraciła na sto lat z okładem swoją niepodległość, swoje prawa, swoją nazwę. Trzy państwa przewrotne rozdzieliły ją pomiędzy
ziemi
sobą i cieszyły się, sądząc, że przez tę zbrodnię stały się potężne, bogatsze. Nie wiedziały, że w tejże samej chwili aniołowie na rozkaz Boga zapisali w księgach wiecznych, że za 123 lata zginą krzywdziciele, a naród polski znowu do życia powstanie. Chociaż nikt o tern na wiedział, przeczuwali to ludzie, co wierzyli w Boga i w sprawiedliwość jego nieomylną. Wiedzieli, że nie może zginąć, co na śmierć nie zasłużyło. Gdyby Bóg rozgniewany zgładził z ziemi Polskę wtedy, gdy, sprzeniewierzona swemu posłannictwu, leżała za czasów saskich w leniwej ciemnocie! Lecz ją zabito wtedy, gdy odrodzona zmartwycliwstawała! Przeto zginąć nie mogła. I wszyscy prawi Polacy wierzyli nieomylnie, że Ojczyzna ich odżyje, jeno nie wiedzieli kiedy. A znając, że Bóg nie chce, aby człowiek czekał bezradnie i biernie na cud, w krwawym trudzie, w gorzkiej męce pracowali nieustannie, by wolność odzyskać i Bożą sprawiedliwość przyśpieszyć. Te usiłowania wypełnić miały następne sto lat naszej historji, sto lat niewoli i pokuty. Jak dusze w czyścu cierpiące wędrują po drogach ciernistych, tak naród polski wędrował w poniżeniu i żałobie szlakami strasznej niedoli, za swoje winy
przeszłe pokutując. Wiele było za czasów saskich, za czasów pierwszego, drugiego rozbioru okrutnych a pysznych panów, wielu przedajnych urzędników, wielu tchórzów, wielu zdrajców, wiele niewiernych żon, złych matek, — tyle musiało paść teraz męczeńskich ofiar, bohaterów, Świętych, ażby Bóg, zważywszy szalę, uznał, że już dosyć.
W dwa lata później caryca Katarzyna umarła w tak nikczemny sposób, że aż wstyd opowiadać. Plugawe było jej życie i plugawa śmierć. Syn jej Paweł, który z chwilą jej śmierci wstąpił na tron, był nawpół obłąkanym, szaleńcem, nie pozbawionym jednak ludzkości. Wypuścił z niewoli Kościuszkę i uwięzionych równocześnie z nim generałów. Wyjechali oni zagranicę, gdyż do Polski wracać im nie było wolno. Kościuszko popłynął do Ameryki, a towarzysze jego udali się do Francji, gdzie od paru już lat uwagę całej Europy skupiał niezwykły człowiek, Napoleon Bonaparte. Nazywano go „bogiem wojny“, bo drugiego takiego wojownika i wodza, jak on, nie było dotąd na świecie. Wzrostu był małego, twarz miał bladą, bladością rozżarzonego żelaza, a oczy przenikliwe i ciemne rzucały urok na ludzi. Pod jego wzrokiem całe pułki drżały. Za jedno jego spój